czwartek, 11 lipca 2013

Krwawa Niedziela. 11 lipca 1943 r.


Liczne są daty w naszej historii, między innymi 11 lipca 1943 jako data symboliczna, bowiem przecież było to tylko jeden z ciągu dni wypełnionych mordami na cywilnej ludności narodowości polskiej zamieszkałej Wołyń i Małopolskę Wschodnią, które napełniają smutkiem serca Polaków.
Do dzisiaj zbrodnie popełnione na Wschodzie nie zostały osądzone ani ukarane. Nie zostały potępione przez międzynarodowe trybunały, nawet historycznie nie są osądzone a podręczniki polskie i ukraińskie te same fakty podaja widziane z dwóch stron. Naeet Sejm polski nie może dość do konsensusu w tej sprawie.
Dzieje się dużo, dużo osób jest zaangażowanych zarówno w wyjaśniania jak i w pojednanie polsko - ukraińskie, tym niemnienj nie są to ludzie ze sfer rządowych.
Niestety również za prezydentury Lecha Kaczyńskiego nie nastąpił postęp, bo jego odpowiednik na Ukrainie, zdaje się, umiejętnie wymanwerowywał się ze stawienia czoła tej sprawie, a Lech Kaczyński miał na względzie sprawy bieżace, zatem prawdopodobie wybierał mniejsze zło, czyli kompromis za cenę prawdy i za cenę urażania środowisk wywodzxących się z Wołynia i Galicji Wschodniej. A to był poważny błąd, bowiem w historii mieliśmy już podobne sytuacje, że za cenę prawdy rząd szedł na kompromis - Katyń - a skutki tego były tragiczne.

zdjecie
Relacja Adaminy Czaban, byłej mieszkanki miasteczka Poryck w powiecie Włodzimierz Wołyński, woj. wołyńskie:
(…) Otwieram [książkę „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”] i z bijącym sercem szukam moją mieścinę Poryck. Czytam, a tam jestem ja, jako 13-letnia dziewczynka Adamina, że wchodzę do kościoła i mówię, żeby wszyscy uciekali, bo będą Ukraińcy napadać na kościół. To była prawda, ale ja wtedy podeszłam do swojej cioci Józefy Humiczewskiej i jej mówię: niech ciocia idzie ze mną do domu (mieszkaliśmy razem), bo pełno Ukraińców jest przed kościołem i mówią, że będą napadać. A ciocia mówi: zaraz wyjdziemy, tylko skończą suplikacje śpiewane. Na pewno obok wszyscy słyszeli, jak mówiłam. Po suplikacjach wychodzimy z ciocią z kościoła tylnymi drzwiami od zakrystii. W drzwiach stał nasz mały kuzyn, który służył do Mszy św., rozpalał kadzidło, i wtedy padły pierwsze strzały. My z ciocią wróciłyśmy do kościoła i cały czas leżałam razem z ludźmi na posadzce w bocznym ołtarzu, były wgłębienia, jak leżałam, położyła się koło mnie daleka ciocia, była ranna – tak mówiła, i nie wiem, czy zmarła od ran, czy druga kula, czy granat ją zabił. Do dzisiaj nie wiem, jak ta ciocia się nazywała, bo Poryck był rodzinnym miasteczkiem mojej mamy – co drugi dom, to jakaś rodzinka. Widziałam, jak bandyci nosili słomę pod ołtarz i nałożyli granaty, bomby, i podpalili. Wtedy granaty zaczęły się rozrywać, wtedy zaczęliśmy się dusić i zaczęły się włosy palić. Wtedy mężczyźni, którzy jeszcze żyli, wyrwali wieko z podziemia, gdzie były groby, i zaczęliśmy tam wskakiwać. Nie wiem, jak długo siedzieliśmy cicho. Bandyci myśleli, że wszystkich pozabijali i odjechali zabijać po domach. Wtedy przybiegli matki, dzieci szukać swoich bliskich i krzyczeli, żeby kto żywy uciekał, bo banda może wrócić. Widziałam, jak bandyci stali w drzwiach od ołtarza i rzucali granatami, i strzelali, nie widziałam, żeby chodzili po kościele. (…)











Główne obchody rocznicy ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przypadają zazwyczaj 11 lipca. To oczywiście data symboliczna, gdyż pierwszych mordów na polskich żołnierzach dokonano po klęsce wrześniowej.  Tysiące uzbrojonych przez Niemców Ukraińców tworzyło na Wołyniu i w Małopolsce policję tropiącą Polaków, a do dywizji SS Galizien wstąpiło 80 tysięcy Ukraińców. Tyle samo walczyło później z sowiecką partyzantką.  W niedzielę, 11 lipca 1943 roku, oddziały UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) w jednym czasie zaatakowały ok. 100 polskich wsi, których bezbronna ludność szukała ratunku w kościołach. Za nimi ruszyła ukraińska samoobrona SKW (Samoobronni Kuszczowi Widdiły), zwana siekiernikami, która dobijała tych, którzy przeżyli kule. Potem ruszały ukraińskie dzieci i młodzież podpalając domy i kradnąc, co się dało. Ofiarami byli wszyscy Polacy bez względu na wiek, płeć i religię, także prawosławni.  Cechą charakterystyczną ukraińskiego ludobójstwa było niespotykane w czasie tej wojny potworne, prymitywne, azjatyckie okrucieństwo, z jakim zadawano śmierć swoim ofiarom. Dziś nie sposób nawet określić rozmiarów tego ludobójstwa. Szacuje się, że było to ok. 130 tys. ofiar.  



Niestety, wciąż jesteśmy na początku drogi do prawdziwego pojednania Polaków i Ukraińców w duchu prawdy. W tym sensie stracony jest czas na poznanie wspólnej tragicznej historii i faktyczne pojednanie. Część polityków nie nazywa rzezi wołyńskiej ludobójstwem.  W deklaracji biskupów jest zaś mowa o „zbrodniach i czystkach etnicznych”. Niektórzy historycy ukraińscy mogą mieć z tego powodu satysfakcję, gdyż to, co się wydarzyło, nazywają od lat „wzajemnymi czystkami etnicznymi”, „wojną domową”, „wojną polsko-ukraińską” lub „walkami bratobójczymi”.  Te niezupełnie adekwatne określenia mają jednak pewną zaletę. Przypominają Ukraińcom, że żyli w Polsce i byli jej obywatelami. Równocześnie określenia te powinny uświadomić Polakom i Ukraińcom, że apogeum okrucieństwa nastąpiło na terenach pod niemiecką okupacją, kiedy nie było państwa polskiego.  Zgodnie z prawem międzynarodowym odpowiedzialność za zbrodnię ludobójstwa obciąża też okupacyjne państwo niemieckie, tym bardziej że rozpętanie ukraińskiego szowinizmu służyło jego interesom. Na terenach zamieszkałych w większości przez Ukraińców zyskało w organizacjach zbrojnych OUN-UPA wykonawców swoich zbrodniczych planów wymordowania Polaków i Żydów.  Historyk prof. Czesław Partacz, powołując się na ukraińskich badaczy, pisze, że tylko „w trzech powiatach wołyńskich z rąk UPA zginęło 5935 Ukraińców, 1248 zabiło NKWD, 1225 Niemcy i 32 Polacy”. Dlatego szokuje uznanie Stepana Bandery przez prezydenta Wiktora Juszczenkę za „bohatera Ukrainy”.  Niestety, nie mówi się wiele o istocie „ukraińskiego nacjonalizmu”. Był to „nacjonalizm” głównie z nazwy, gdyż ideolodzy i wykonawcy zbrodniczej OUN-UPA wzorowali się na ideologach i zbrodniarzach niemieckich. Tak samo jak niemieccy narodowi socjaliści uważali się za elitę ukraińską, której celem było zdobycie „etnicznych” ziem dla nowego, czystego etnicznie, narodowego państwa ukraińskiego poprzez całkowite wymordowanie nieukraińskiej ludności, tzw. zajmanciw, czyli obcych.



Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów znaczącą grupę stanowią osoby duchowne i zakonne.
Powstały w Instytucie Pamięci Narodowej zespół badaczy aktualnie stara się sporządzić listę osób duchownych różnych wyznań, którzy zginęli w latach 1939-1947 z rąk pobratymców. Na obecnym etapie badań szacuje się, że z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło przynajmniej 180 osób duchownych i zakonnych obrządku łacińskiego i bizantyjsko-słowiańskiego.
Należy postawić kluczowe pytanie: dlaczego ukraińscy nacjonaliści mordowali osoby duchowne i zakonne?
Na Kresach Wschodnich Kościół katolicki obrządku łacińskiego był utożsamiany z polskością. Katolik łacinnik to Polak, grekokatolik to Rusin (Ukrainiec), wyznawca prawosławia to Rosjanin.
Dla ukraińskich nacjonalistów nieważne było, czy ktoś jest osobą duchowną, zakonną, starcem, osobą dorosłą czy też niemowlęciem: jeśli był Polakiem, nie miał prawa żyć na „ukraińskiej ziemi”. Osoby duchowne i zakonne, podobnie jak nauczyciele, kolejarze, lekarze, leśnicy, pracownicy administracji państwowej, byli tą warstwą społeczną, którą według nacjonalistów ukraińskich utożsamiano z „uciskiem Ukraińców”, i wszyscy oni mieli ponieść zapłatę za „krzywdy wyrządzone narodowi ukraińskiemu”.
Kościół katolicki i jego duchowni byli kojarzeni jako symbol zachodniej kultury, nauki, sztuki. Przeciwstawiano Zachodowi i jego osiągnięciom myśl Wschodu… Dlatego też niszczono zabytkowe kościoły i klasztory, sanktuaria, pomniki kultury. Duchowni byli mordowani, gdyż byli przedstawicielami kultury zachodniej. W wielokulturowym społeczeństwie Kresów duchowni byli niekwestionowanymi autorytetami moralnymi, społecznymi i politycznymi.
A wprowadzany przez Ukraińców nowy ład (zobacz „dekalog ukraińskiego nacjonalisty”) takich autorytetów nie mógł tolerować. Ponadto w wielu miejscowościach, przetrzebionych sowieckimi zesłaniami do łagrów i do Kazachstanu, niemieckimi wywózkami do obozów i na przymusowe roboty do Niemiec, a także zbrodniczą działalnością UPA, duchowni byli często jedynymi mężczyznami zdolnymi organizować samoobronę, leczyć chorych, w przypadku braku nauczycieli prowadzić zajęcia na wzór szkolnych. Organizowali pomoc materialną, wspierali duchowo i moralnie. I dlatego byli „zagrożeniem” dla Ukraińców prowadzących czystkę etniczną.
W działaniach Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i przywódców Ukraińskiej Powstańczej Armii widoczna jest wyraźna tendencja do niszczenia nie tylko tego, co polskie i „nieukraińskie”, ale również tego, co katolickie, co chrześcijańskie i Boże.
Nacjonaliści ukraińscy kierowali się nienawiścią do Bożych przykazań, dogmatów, nauki Kościoła katolickiego, sprawiedliwości społecznej, poszanowania poglądów drugiego człowieka. Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, co było źródłem tak wielkiej nieprawości i szału mordowania. Jaki ciężar kryje w sobie „misterium iniquitatis” (tajemnica nieprawości), która dokonała się na Wołyniu i Kresach Wschodnich, co było jej źródłem?
Większość osób duchownych i zakonnych, które poniosły śmierć z rąk ukraińskich nacjonalistów, zginęła nie tylko dlatego, że byli Polakami. Ginęli, gdyż byli świadkami Jezusa Chrystusa, sprzeciwiali się łamaniu Bożych przykazań, opowiadali się za sprawiedliwością społeczną. Bronili niewinnych, pokrzywdzonych, cierpiących i chorych.
Zostali wyniesieni na ołtarze męczennicy z czasów rewolucji francuskiej, wojny domowej w Hiszpanii, ofiary niemieckich obozów koncentracyjnych oraz reżimu komunistycznego. Wszyscy oni, jak polscy duchowni z Wołynia i Małopolski Wschodniej, byli świadkami miłości, wiary, sprawiedliwości społecznej.
W czerwcu 1943 roku neounita o. Kasjan Czechowicz z klasztoru Kapucynów w Lubieszowie na wieść o planowanych napadach na polskie miejscowości udał się do siedziby UPA w Kowlu z prośbą, by ich zaniechano. Gdy został zapytany, jak śmie zwracać uwagę dowódcom UPA, zaczął recytować po ukraińsku przykazania Boże. Przerwano mu, gdy doszedł do „nie zabijaj”. Uwięziono go i przekazano Niemcom, a gdy oni „nie znaleźli w nim winy” i polecili uwolnić, został przez Ukraińców po torturach wrzucony z mostu do rzeki Styr.
Gdy radzono mu, by nie udawał się do Kowla, oświadczył, że „się ofiarował Bogu na męczeństwo, więc nie lęka się śmierci”. Jego zakonny współbrat br. Sylwester Hładzio przed oprawcami schronił się w świątyni klasztornej. Przymuszany do przejścia na prawosławie za cenę uratowania życia zdecydowanie odmówił. Roztrzaskano mu głowę na ołtarzu, którego się kurczowo trzymał.
Ksiądz Stanisław Dobrzański został zamordowany 30 sierpnia 1943 roku podczas napadu na Ostrówki. Mimo polecenia władz kościelnych, by opuścił zagrożony teren, zdecydował się „trwać na posterunku do ostatniej chwili” – jak zapisał w liście do dziekana ks. Stefana Jastrzębskiego. Ukrył się w stercie słomy, gdzie został odnaleziony przez Ukraińców i zamordowany. Wraz z nim zginęło 1038 parafian. W tym samym dniu zginął chrystusowiec br. Józef Harmata pochodzący z Woli Ostrowieckiej.
W styczniu 1944 roku, mimo propozycji żołnierzy węgierskich, by uchodzili z życiem, w klasztorze w Wiśniczu pozostali o. Kamil Gleczman i br. Cyprian Lasoń. Pozostali, by uchodźcy z okolicy (około 600 osób) nie byli pozbawieni opieki duszpasterskiej. Zginęli z rąk ukraińskich nacjonalistów 7 lutego 1944 roku w podziemiach klasztoru.
Proboszcz parafii Świrz ks. Stanisław Kwiatkowski, mimo wydanego na niego przez UPA wyroku śmierci, mimo ostrzeżeń, by się ukrył lub wyjechał do Lwowa, zdecydował się pozostać w parafii, zasłaniając się obowiązkami duszpasterskimi. 14 lutego 1944 roku został uprowadzony do komendy ukraińskiej w Ładańcach, gdzie przez dwa tygodnie był torturowany. Jak relacjonowali naoczni świadkowie, został odarty żywcem ze skóry. Zmuszano go także do porzucenia stanu duchownego i ocalenia przez to życia.
Oblat Maryi Niepokalanej o. Ludwik Wrodarczyk – administrator parafii Okopy – został porwany w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku z kościoła, w którym się schronił, wleczony około 7 km za saniami do Karpiłówki i tam bestialsko zamordowany. Znany był jako zielarz i medyk oraz działacz charytatywny. Bezinteresownie leczył wszystkich bez względu na przynależność religijną czy narodową. Mówiono o nim, że kochał Ukraińców i ich kulturę. Za opiekę nad Żydami został odznaczony pośmiertnie medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Istnieje kilka potwierdzonych źródłowo wersji jego śmierci. Najbardziej prawdopodobna wydaje się ta, według której po licznych torturach został półżywy wyrzucony nagi na śnieg, a z rozrąbanej piersi jeden z oprawców wyrwał mu serce. Świadkowie tortur i śmierci po latach wspominali, że w ostatnich godzinach życia modlił się za swoich oprawców i im przebaczał.
Kilku kapłanów spłonęło żywcem w świątyniach, gdyż nie chcieli pozostawić kościoła i Sanctissimum bez opieki, kilku innych poniosło śmierć w czasie Mszy Świętej lub prowadząc kondukt pogrzebowy. Często świadkowie podkreślali, iż kapłani powtarzali, że pragną ze swymi wiernymi pozostać „do końca”.
Najbardziej zaawansowany jest proces beatyfikacyjny o. Ludwika Wrodarczyka, oblata, który poniósł męczeńską śmierć z rąk ukraińskich nacjonalistów w 1943 roku. Przez ostatnie 20 lat dokumentację do procesu zbierali oblaci. W kwietniu br. Konferencja Episkopatu Ukrainy wyraziła zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego zakonnika. Ksiądz arcybiskup Mieczysław Mokrzycki zapewnia, że sprawę innych formalnych procesów beatyfikacyjnych ofiar rzezi wołyńskiej Kościół na Ukrainie będzie starał się podjąć w najbliższych latach.
Z ostatniej chwili ( 12 lipca):
"Sejm RP nie zgodził się w piątek na ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Wołyńskiej - Męczeństwa Kresowian.
Posłowie nie przyjęli w tej sprawie wniosku mniejszości zgłoszonego przez PiS ani poprawki SP do projektu uchwały w sprawie 70. rocznicy rzezi wołyńskiej.
Za przyjęciem wniosku mniejszości głosowało w piątek 178 posłów, 259 było przeciw, 1 wstrzymał się od głosu.
W sprawie poprawki SP głosy rozłożyły się następująco: 208 za, 230 przeciw, 2 wstrzymujące się."

Wpływy rosyjskie są znaczne w naszym parlamencie i rządzie. Nie od dzisiaj wiadomo, że spośród wszystkich dotychczasowych prezydentów III RP, Komorowski jest najbardziej prokremlowski, nawet bije w tym Kwaśniewskiego, przy czym trzba zaznaczyć, że Lech Kaczyńsski nie był antyrosyjski, raczej anty - kremlowski.
Nieuregulowana sprawa zbrodni wołyńskich i zbrodni wołyńskiej jako aktu ludobójstwa, będzie dzieliś Polskę i Urkarinę na lata, a Rosji w to graj. 

Samoobrona mimo, że była była zbyt słaba aby przeciwstawić się rzezi, co więcej UPA była dosyć przebiegła, sowiecki w tym styl można poznać.




Z ostatniej chwili, {Sobota, 13 lipca 2013}  
"Sejm głosami Platformy Obywatelskiej i Ruchu Palikota nie zgodził się na nazwanie zbrodni wołyńskiej ludobójstwem. Posłowie odrzucili też wniosek o ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Wołyńskiej.
Po kłótniach nielicujących z godnością ponad 130 tysięcy ofiar Sejm przyjął uchwałę upamiętniającą 70. rocznicę zbrodni wołyńskiej. Zgodnie z przewidywaniami i wolą partii rządzącej została ona określona jako „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”.
Posłowie PO nie chcieli, by to, co wydarzyło się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej podczas ostatniej wojny, określić zgodnie z prawdą jako ludobójstwo dokonane na Polakach przez oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), które były zbrojnym ramieniem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
Za przyjęciem uchwały zagłosowało 263 posłów, przeciwko było 33, zaś aż 146 wstrzymało się od głosu.
Tuż przed głosowaniem ogłoszono przerwę, o którą poprosiła Beata Kempa z Solidarnej Polski. Apelowała wcześniej, by posłowie poparli termin „ludobójstwo” w treści uchwały nie tylko ze względu na szacunek dla ofiar i fakty historyczne, ale również ze względu na jej polityczny wymiar.
– Rosjanie i Ukraińcy, ludzie Wschodu, liczą się z silnym – wołała z trybuny sejmowej, podkreślając, że brak jednoznacznego napiętnowania tej zbrodni pokazuje słabość polskiego państwa.
Zdaniem Janusza Wojciechowskiego, europosła PiS i prawnika, to, co działo się na Wołyniu, jest przykładem największego bestialstwa podczas wojny.
– Przyjmując formułę „o znamionach ludobójstwa”, Sejm przyjął fałszywą terminologię zastępczą. To zbrodnia w wielkiej skali na wielkiej grupie ludzi, którzy mieli stamtąd zniknąć. Był to plan politycznie przygotowany, nie można tego inaczej nazwać. Mordowano ludzi tylko z tego powodu, że byli Polakami – podkreśla Wojciechowski.
Sejm nie zgodził się także na ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Wołyńskiej – Męczeństwa Kresowian, tak jak wnioskowali o to posłowie PiS i SP. Za przyjęciem wniosku mniejszości zgłoszonego przez PiS głosowało 178 posłów, 259 było przeciw, 1 wstrzymał się od głosu.
– To pokrętna uchwała. W 70. rocznicę zbrodni mamy do czynienia z nieuzasadnionym tchórzostwem wobec Ukrainy. Jej treść nie ma istotnego znaczenia w stosunkach polsko-ukraińskich, ale jest wynikiem tchórzostwa i uległości wobec ukraińskiego lobby. To, że różne gremia ukraińskie usiłują wpływać na naszą politykę, jest widoczne nie od dziś – podkreśla Ewa Siemaszko, badaczka ukraińskich zbrodni na południowo-wschodnich Kresach II Rzeczypospolitej.
Współautorka (wraz z ojcem Władysławem Siemaszką) monumentalnego dzieła „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” uważa, że jedynym właściwym określeniem tej zbrodni jest upowszechniane przez nią określenie: genocidum atrox – ludobójstwo okrutne.
Posłowie nie wzięli jednak pod uwagę nawet tego, że większość Ukraińców również ma krytyczny stosunek do zbrodni OUN/UPA. Tradycja nacjonalistyczna, której symbolem jest Stepan Bandera (1909-1959), przywódca OUN, pielęgnowana jest głównie na Ukrainie Zachodniej. W centrum i na wschodzie kraju banderowcy są krytykowani za dokonywane podczas wojny zbrodnie.
Zanim posłowie rozpoczęli głosowanie, Sejm upamiętnił ofiary zbrodni minutą ciszy i modlitwą, o którą poprosił Franciszek Stefaniuk z PSL.
– W samej istocie projektu uchwały, nad którym procedujemy, była zasadnicza intencja, żeby oddać cześć i hołd ofiarom bestialsko pomordowanym w ludobójstwie. Wysoka izba nie doszła do konsensusu, nie doszła do zgody, co uwłacza treści tej uchwały. Niech w tej intencji oddania czci choć jedno połączy salę, niech sala powstanie i chwilą ciszy chociaż uczci ich pamięć – powiedział Stefaniuk, po czym posłowie wstali i odmówili „Wieczny odpoczynek”.
Zdaniem Ewy Siemaszko, brak jednoznacznego potępienia zbrodni wołyńskiej oraz nieustanowienie przez parlament Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian jest błędem i nie ma uzasadnienia w faktach historycznych.
– 17 września wszystkim kojarzy się z IV rozbiorem Polski i napaścią sowiecką na Polskę oraz martyrologią związaną ze zbrodniami sowieckimi. Nikomu jednak nie kojarzy się ze zbrodnią na Wołyniu, która była trzecim, po niemieckim i sowieckim, ludobójstwem na Polakach – ocenia Ewa Siemaszko. Jak podkreśla, środowiskom kresowym bardzo zależało na ustanowieniu dnia, który symbolizuje ogrom zbrodni dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów od 1939 do 1947 roku.

Decydujące głosowania odbyły się kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy sejmowa większość nie przyjęła poprawki do projektu Komisji Kultury i Środków Przekazu, zgodnie z którą „zbrodnia wołyńska na Polakach ze względu na jej zorganizowany i masowy wymiar to zbrodnia ludobójstwa”.

Józef Zych (PSL) i Kazimierz Michał Ujazdowski (PiS) apelowali o nazwanie rzeczy po imieniu. Zych przestrzegał, by Sejm nie budował stosunków z innymi narodami na zakłamaniu historii własnego Narodu. Podkreślał, że zgodnie z konwencją ONZ z 1948 r. ludobójstwem jest którykolwiek z czynów dokonanych w zamiarze zniszczenia w całości lub w części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych.
– W świetle faktów i dokumentów nie może być wątpliwości, że definicja ta jest w pełni spełniona w odniesieniu do zbrodni wołyńskiej, a zatem zachodzi pytanie, czy wolno stosować inne kryteria pozaprawne. Nie może być takiej sytuacji, w której stosunki z innymi narodami miałyby być budowane na zakłamaniu historii własnego Narodu – mówił Józef Zych.
Natomiast Kazimierz Ujazdowski przypomniał, że ukraińskie mordy na Polakach określa również jednoznacznie polskie prawo.
– Nie tylko konwencje prawa międzynarodowego, ale także polskie prawo zna jeden typ przestępstwa w odniesieniu do tego, co się stało na Wołyniu: to jest ludobójstwo. Sejm nie może przeczyć prawu i instytucjom państwowym – mówił Ujazdowski.
Mecenas Ireneusz Kamiński, prawnik, pełnomocnik rodzin katyńskich, który był też ekspertem komisji sejmowej pracującej nad tekstem uchwały, nie ma wątpliwości, że gdyby w 1943 roku obowiązywała konwencja ONZ z roku 1948, masowe mordy na Polakach odpowiadałyby definicji ludobójstwa.
Kamiński podkreśla, że co prawda pojęcie ludobójstwa zostało w prawie międzynarodowym określone później niż to, co wydarzyło się w roku 1943, ale i tak czyny dokonane przez ukraińskich nacjonalistów podlegają jednoznacznej ocenie.
– Nie znaczy to oczywiście, że nie było prawa, które zabraniałoby ścigać sprawców tej zbrodni. Nie ulega wątpliwości, że była to zbrodnia wojenna i zbrodnia przeciw ludzkości – podkreśla prawnik. Janusz Wojciechowski jest zdania, że data przyjęcia konwencji ONZ nie ma znaczenia dla oceny rzezi wołyńskiej.
– Jeśli ludobójstwem nie jest okrążanie, mordowanie i palenie całych wsi, mordowanie ludzi zamykanych w Kościołach, to co nim jest? – pyta retorycznie poseł do Parlamentu Europejskiego.
Jednak przeciwko nazwaniu rzezi wołyńskiej „ludobójstwem” zagłosowało 222 posłów, za było 212, zaś trzech wstrzymało się od głosu. W związku z tym posłowie opowiedzieli się za pierwotną wersją projektu, w którym te tragiczne wydarzenia są określone jako „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”.
Za wpisaniem do uchwały określenia „ludobójstwo” głosowały PiS, PSL, SP oraz SLD. Przeciwko głosował Ruch Palikota oraz 184 z 206 posłów PO. Dwóch z nich – Andrzej Kania oraz Arkadiusz Litwiński – wstrzymało się od głosu, natomiast 10 poparło poprawkę mówiąca o ludobójstwie na Kresach: Jarosław Gowin, Jacek Żalek, Jerzy Budnik, Łukasz Borowiak, Zenon Durka, Andrzej Gut-Mostowy, Michał Jaros, Wiesław Suchowiejko i Grzegorz Raniewicz.

Wcześniej głos zabrał minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który przekonywał, że podejmując tak jednoznaczną uchwałę, nie należy utrudniać Ukrainie wypełnienia warunków umowy stowarzyszeniowej z UE.

– Szanując zdanie rodzin ofiar i tych, którzy uważają, że zbrodnia wypełnia znamiona ludobójstwa, zastanówmy się, czy chcemy pomóc młodemu narodowi ukraińskiemu radzić sobie ze swoją przeszłością, czy chcemy dać upust emocjom. Możemy eskalować definicję i upokorzyć Ukraińców albo zrobić coś, co będzie służyło integracji Ukrainy z UE – dodał.
W jego ocenie, jeśli Polska zaostrzy swoje stanowisko w tej konkretnej sprawie, to może „utrudnić europejską perspektywę Ukrainy” – powiedział Sikorski ku zdumieniu wielu posłów opozycji.
Przypomniał, że Sejm 15 lipca 2009 roku przyjął uchwałę w sprawie tragicznego losu Polaków na Kresach Wschodnich zawierającą sformułowanie o „czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Przypomniał także, że podobne stanowisko zajął w ubiegłym miesiącu Senat. Janusz Wojciechowski uważa, że racje przedstawione przez Sikorskiego są absurdalne i wydumane.
– To powrót do czasów komunizmu, kiedy to, by nie denerwować Związku Sowieckiego, zabroniono mówić o zbrodni katyńskiej. Teraz, by nie denerwować Ukrainy, używa się eufemizmów, by nazwać tę zbrodnię – podkreśla. Na sali sejmowej wypowiedź Sikorskiego wywołała poruszenie i została określona jako kuriozalna.
– To, co usłyszeliśmy, to skandal – zareagował na wypowiedź szefa MSZ Tomasz Kamiński, poseł SLD. Przypomniał, że sami Ukraińcy prosili, by uznać rzeź wołyńską za ludobójstwo. Zaapelował do marszałek Sejmu, aby przywołała do porządku szefa MSZ, żeby zaczął mówić do rzeczy. Poseł SP Patryk Jaki stwierdził z kolei, że słowa szefa MSZ upokorzyły Polaków z Kresów."

Tym niemniej, abstrahując od walki politycznej, przcież czy nazwiemy to co się wydarzyło, zbrodnią ludobójstwa, czy zbrodnią z elementami ludobójstwa, czy czystkami etnicznymi, to  tak czy siak niesie to negatywne przesłanie i nazywa rzeczy po imieniu.
PiS chce ugrać jak najwięcej a Platforma nie chce dać, a pamiętamy, że Śp. Prezydent Kaczyński wcale nie był tak ochoczo nastawiona na egzekwowanie od Ukraińców przyznania się do zbrodni, a wręcz przeciwnie unikał tematu.
 Wołyń 1943. Pamiętamy.

zdjecie
Marek Borawski/Nasz Dziennik

Poniedziałek, 22 lipca 2013 (02:06)
Co najmniej 5 tysięcy osób przyjechało do Radymna, żeby obejrzeć rekonstrukcję jednego z epizodów rzezi wołyńskiej.
Tutaj oddajemy hołd pomordowanym. Oddaje hołd nie prezydent, nie rząd, ale Naród – mówił Andrzej Zapałowski, były europoseł, przed rekonstrukcją jednego z epizodów rzezi wołyńskiej w Radymnie na Podkarpaciu.
Rekonstrukcja zbrodni wołyńskiej „Wołyń 1943 nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary” zgromadziła na obrzeżach Radymna co najmniej 5 tysięcy osób.
– Chcemy uczcić setki tysięcy ludzi, którzy zginęli na Wołyniu – zaznaczył na wstępie burmistrz miasta Wiesław Pirożek. Zaapelował do zebranych, żeby przeżyli to spotkanie „w zadumie, z powagą”.
– Nie jest to piknik. Nie jest to zabawa. Ono ma nas nauczyć na przyszłość, żeby nigdy to się nie powtórzyło, to wymaga pamięci – podkreślił.

– Czy my, Polacy, nie możemy upominać się o swoich, wymordowanych w tym straszliwym ludobójstwie? Mamy prawo oraz mamy odwagę o tym opowiedzieć i powiedzieć, że to była tragedia obu narodów, także narodów: ormiańskiego, czeskiego, żydowskiego, które zamieszkiwały Wołyń – tłumaczył pomysłodawca rekonstrukcji Mirosław Majkowski, prezes Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej „X D.O.K.”.
Duszpasterz Ormian ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski przypomniał słowa swojego ojca, który stracił krewnych podczas ludobójstwa, że Kresowianie zostali zabici dwukrotnie: nie tylko fizycznie, ale także przez przemilczenie ich tragedii.
Skrytykował działania polityków w parlamencie związane z uchwałą w 70. rocznicę zbrodni wołyńskiej, w której chciano uniknąć określenia „ludobójstwo”.
– Ta rekonstrukcja nie jest przeciwko nikomu skierowana. Ona jest wołaniem o pamięć, a także o opamiętanie się polityków, żeby po prostu przestali kłamać, żeby powiedzieli prawdę, a na tej prawdzie zbudujemy prawdziwe relacje polsko-ukraińskie – zakończył ks. Isakowicz-Zaleski.

Na takie elementy zakłamania wskazał Zapałowski.
– Niedaleko, w Hruszowicach, jest pomnik UPA, który od 20 lat stoi nielegalnie. I władze polskie nic z tym nie robią. Pytam, gdzie my żyjemy? – mówił, podkreślając, że to są społeczne obchody rzezi, bo przedstawiciele władzy nie chcieli w nich uczestniczyć ani objąć ich patronatem, jak choćby prezydent Bronisław Komorowski.
(Takie pomniki, radzieckie, UPA, komunistyczne powinny być niszczone rpzez mieszkańców w czynie społecznym).
Rekonstrukcja rozpoczęła się od zobrazowania sielskiego życia w jednej z ponad stu polskich wiosek, które zostały zgładzone przez ukraińskich nacjonalistów: biegające przy chałupach dzieci, gospodarze wracający z pracy w polu, kobiety wykonujące swoje prace. Ale na tym spokojnym życiu już pojawiły się rysy, co obrazowała rozmowa między polskim gospodarzem a jego znajomym Ukraińcem, który był przekonany, że nie mają się czego obawiać, bo są jak rodzina.
Jednak dalsze sceny widowiska pokazały, że tak nie jest. Wioska została otoczona przez członków UPA i ukraińskich chłopów. Uczestnicy rekonstrukcji odegrali dramatyczne sceny: wywlekania bezbronnych ofiar z domów, podpalania domostw, zabijania kosami czy sierpami: kobiet i dzieci, i strzelania do uciekających. Na zakończenie inscenizacji podpalono miniatury chałup.
Oprawą inscenizacji były pieśni o tematyce religijnej, w tym pasyjne, a narrator przedstawiał okoliczności zbrodni na Wołyniu.
Przed rekonstrukcją można było usłyszeć muzykę znanego kompozytora Krzesimira Dębskiego oraz krakowskiego rapera Tadeusza Polkowskiego, znanego jako Tadek Firma Solo, który wydał album z utworami dotyczącymi m.in. rtm. Witolda Pileckiego, żołnierzy wyklętych czy generała Augusta Fieldorfa „Nila”.
Rekonstrukcja głęboko poruszyła zebranych. – Najbardziej świadomość, że to, co rozgrywa się przed moimi oczami, wydarzyło się naprawdę – powiedziała nam jedna z uczestniczek. – Inscenizacja połączona z bardzo sugestywną muzyką Krzesimira Dębskiego spowodowała, że na całym ciele miałam „gęsią skórkę”. Cieszę się, że znaleźli się odważni ludzie, którzy pokazali tamte wydarzenia – dodaje.
Wiele osób miało łzy w oczach.

Jeszcze przed zdarzeniem pomysłodawców i włodarzy miasta spotkała fala krytyki, m.in. w „Gazecie Wyborczej”. O odwołanie rekonstrukcji zaapelował do władz Radymna i Podkarpacia w imieniu Związku Ukraińców w Polsce jego prezes Piotr Tyma.
Mirosław Majkowski dziękował, że tyle osób jednak przyszło, a władze miasta nie uległy presji. – Dziękuję za obronę nas w mediach – mówił Majkowski.
Po widowisku mocno wzruszony podziękował grupom rekonstrukcyjnym, osobom, które odegrały role mieszkańców polskiej wsi, i zgromadzonym. – Dziękuję zebranej publiczności, dziękuję uczestnikom rekonstrukcji. To były ciężkie role – przyznał.
Inscenizację zorganizowały: Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej „X D.O.K.”, burmistrz Radymna, miasto Stalowa Wola oraz Miejski Ośrodek Kultury w Radymnie.

(W wielu regionach Polski władze lokalne dużo robią dobrego dla swoich społeczności, a nie zawsze jest to budowa boisk ze sztuczną trawą i chodników).


Stało się już tradycją, że 11 lipca, w rocznicę największego nasilenia mordów ludności polskiej na Wołyniu w 1943 r. w środowiskach  z kresowym rodowodem są organizowane żałobne uroczystości i nabożeństwa w intencji pomordowanych Polaków i poległych żołnierzy  samoobrony, którzy w nierównych, desperackich walkach bronili ludność przed zagładą. Dzień 11 lipca nazywany Dniem Pamięci Męczeństwa Kresów, gromadzi nie tylko Kresowian na żałobnych uroczystościach, uczestniczą w nich również ci, którym nie są obojętne losy Rodaków z Kresów.
Zbrodni ludobójstwa na ludności polskiej  dokonały na Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i jej formacje: tzw. Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), służba bezpieczeństwa (SB) oraz miejscowi rezuni z tzw. samoobronnych kuszczowych widdiłów (SKW).
Tylko na Wołyniu i południowym Polesiu formacje te w latach 1943-44 wymordowały około 60 tys. ludności polskiej, głównie dzieci, kobiet i starców. W 1944 r. rzezie objęły następne województwa: tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie oraz wschodnie powiaty Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny.
Polskie władze podziemne, jak i miejscowa ludność, liczyły początkowo, że katastrofie można zapobiec albo ją przynajmniej odwlec drogą negocjacji z OUN–UPA, ale liczne próby rozmów na różnych szczeblach dramatycznie zawiodły. Wysłani z Kowla  przez Delegata Rządu, Kazimierza Banacha, parlamentariusze, Zygmunt Rumel, komendant BCh na Wołyń i jego oficer do zleceń specjalnych, Krzysztof Markiewicz, wraz z przewodnikiem Witoldem Dobrowolskim, zostali zamordowani 10 lipca 1943 r. przez rozerwanie końmi.
W latach 1943-44 nie znajdzie na Wołyniu dnia, w którym OUN–UPA-SB-SKW nie dokonałyby mordów na bezbronnej ludności, a były dni, kiedy zamordowały tysiące. Tak było 10, 11, 12, 13 lipca czy w kilku dniach pod koniec sierpnia.
Na 11 lipca, niedzielę, przypada APOGEUM ZBRODNI. Była to NAJKRWAWSZA NIEDZIELA  w  naszej historii.  Pod  względem  zasięgu  terytorialnego,  ilości  ofiar i barbarzyństwa oprawców – zbrodnie dokonane w tę niedzielę przewyższają wszystkie  inne  dokonane  kiedykolwiek  na  ludności  polskiej w ciągu jednego dnia. W 167 miejscowościach Wołynia, w powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim i innych, w tę niedzielę i sąsiednich dniach najbardziej wyrafinowanymi sposobami zamordowano wiele tysięcy osób. W kilku wołyńskich kościołach OUN-UPA-SB-SKW zabiły blisko tysiąc wiernych, nie oszczędzając księży przy ołtarzach. W kościele w Porycku podczas Mszy ubowcy obrzucili granatami wiernych i otworzyli do nich ogień z broni ręcznej i maszynowej. Rannych dobijali strzałami w głowę. Zabili ponad 220 osób. Ksiądz Bolesław Szawłowski, odprawiający mszę, został dwukrotnie ranny, schronił się u miejscowego popa, ale po kilku dniach został zamordowany przez banderowców. Podpalony przez nich kościół ugasiła ulewa.
W kościele w Kisielinie wierni  podjęli desperacką obronę, dzięki której część z nich ocalała, wśród nich ranny ojciec kompozytora Krzesimira Dębskiego. Zabito 90 osób. W  kaplicy  w  Krymnie  upowcy z miejscowymi rezunami zamordowali 40 osób, w Zabłoćcach około 150 i ks. Józefa Aleksandrowicza. Opis mordu w kaplicy w Chrynowie przekazał Zygmunt Abramowski, mieszkaniec Chrynowa: „W kaplicy było około 200 osób, przeważnie kobiety i dzieci. Po Podniesieniu zauważyłem, stojąc obok drzwi, podejrzany ruch. Zobaczyłem, że kilku banderowców ustawiło ręczny karabin maszynowy typu diechtiariewa i zaczęli strzelać do ludzi seriami i z ręcznych karabinów, rzucili również dwa granaty, które nie wybuchły. Schowałem się z kolegą za grube drzwi kaplicy. W świątyni wybuchł popłoch i krzyk rannych. Ludzie zaczęli uciekać drzwiami bocznymi obok zakrystii i chóru. Kaplica jednak otoczona była szczelnie i bez przerwy rozlegały się strzały. W świątyni, gęsto ostrzeliwanej  z rkm-u i broni pojedynczej, trwał krzyk i rozdzierający uszy pisk dzieci. Zamordowano około 150 osób.   W tę najkrwawszą niedzielę banderowcy wymordowali ludność polską wielu wsi. W Dominopolu zabili 250 osób, ocalało zaledwie kilka, które dopadli w innych miejscowościach. W Orzeszynie zabili ponad 300. Mord w Gucinie opisał Józef Murmanowski, były mieszkaniec tej wsi: „Była to niedziela, 11 lipca 1943, około godz.8. Padał drobny deszcz. Kolonię Gucin, koło Myszkowa, pow. włodzimierski, otoczyli upowcy i zaczęli wyganiać jej mieszkańców z domów, pędząc do środka kolonii, gdzie stała stara nieużywana kuźnia. Kto się ociągał i nie chciał iść, był bity lub rąbany siekierą. Ponieważ kolonia składała się z trzech ulic, to na drugiej ludność została spędzona do stodoły, a na trzeciej mieszkały tylko dwie rodziny  Polaków, to ich postrzelano w mieszkaniach. Po spędzeniu wszystkich do kuźni i stodoły, oblano budynki benzyną i podpalono. Kiedy dym zaczął dusić, ludzie zaczęli uciekać. Wtedy z ustawionego karabinu maszynowego strzelano do   uciekających i palących się budynków. Ogółem w Gucinie zginęło z rąk banderowców 140 osób.  O masowym mordzie w Teresinie wspomina Marian Świstowski: „.do Teresina o świcie przyjechała banda UPA i zamordowała 80 osób. Z naszej bliskiej i dalszej rodziny – 18 osób, między innymi zamordowali moją babcię Amelię, jej męża Jana i ciocię Kazimierę, obu wujów: Stanisława Umańskiego i Michała Bojko, nie przepuścili nawet dwuletnim Krysi i Tamarce.”  Przerażająco długa jest lista miejscowości, gdzie tej niedzieli dokonano potwornych, masowych zbrodni na ludności polskiej. Kto ocalał, starał się dotrzeć do bezpieczniejszych  miejsc,  klucząc  głównie  nocą  po  zbożach, lasach, bezdrożach. W powiecie włodzimierskim większość uciekających kierowała się do Włodzimierza, gdzie był silny garnizon niemiecki, dający pewne bezpieczeństwo uciekinierom. Co tam się działo, wspomina komandor Józef Czerwiński, wówczas piętnastolatek: „W nocy 11 lipca wokół Włodzimierza stanęły łuny. Od rana miasto zaczęło zapełniać się uciekinierami, którzy cudem uniknęli śmierci. Zrozpaczeni ludzie, niekiedy ranni lub okaleczeni, opowiadali o faktach niesłychanego bestialstwa nacjonalistycznych bandytów.”  Ucieczka do Generalnego Gubernatorstwa była niezwykle utrudniona, gdyż granicy na Bugu strzegł Grenzschutz. Przekroczyć ją można było tylko za solidną łapówkę, najskuteczniej w złocie. Zresztą samo dotarcie do Bugu było wręcz niemożliwe ze względu na liczne patrole UPA i miejscowych rezunów, którzy polowali na uciekinierów. Ocalała ludność powiatu horochowskiego uciekała na południe do miasteczek województwa lwowskiego, gdzie masowe rzezie rozpoczęły się w 1944r. Zajadłe ściganie uciekających z pożogi i jeszcze bardziej okrutne ich mordy zadaje kłam twierdzeniu OUN-owskich historyków, również w Polsce, że celem OUN–UPA było tylko wypędzenie ludności polskiej z terenów traktowanych przez banderowców jako tereny etnicznie ukraińskie. Jej celem było fizyczne wyniszczenie obecności polskiej, by nigdy już tam nie powróciła. Po masowych, lipcowych rzeziach nie było komu grzebać pomordowanych, którzy leżeli w domach, obejściach, ogrodach, polach, lasach na skwarze przez wiele dni. „Straszny  widok  ukazał  się  naszym  oczom  -  relacjonował  naoczny świadek. W łóżkach, bo działo się to w nocy, pełno trupów, wszystko we krwi – ściany, podłogi, pościel. W oknach i drzwiach dzieci ponabijane na widły, łopaty, kosy.” Inny naoczny świadek, wysłany samochodem z niemiecką obstawą do wsi po zboże na chleb dla głodujących we Włodzimierzu uciekinierów, ujrzał wstrząsający widok rozkładających się ciał, nad którymi krążyły wrony i unosiły się chmary much. Przerażeni strasznym widokiem i trupim odorem, również niemieccy żołnierze, wrócili z niczym, bez zwłoki, do garnizonu.  Na Wołyniu w apokaliptycznym 1943 r., a w następnym na całych Kresach Południowo – Wschodnich,  nie było  wsi, w której ludność polska, pozbawiona zbrojnej osłony, pozostałaby przy życiu. W miastach i miasteczkach ochronę zapewniały – nie zawsze skuteczną – niemieckie i węgierskie garnizony. Na wsiach ludność polską ochraniały samoobrony i oddziały AK, na Lubelszczyźnie również BCh. Rzezie na Wołyniu i południowym Polesiu trwały z różnym natężeniem do wkroczenia tam Armii Czerwonej, w Małopolsce Wschodniej i wschodnich powiatach Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny mordy o znacznie mniejszym natężeniu miały miejsce do połowy 1947 r.
Liczne prace naukowe, oparte głównie na relacjach świadków eksterminacji, świadczą, że była ona przygotowywana ideologicznie i propagandowo przez wiele lat oraz realizowana z dużym organizacyjnym zaangażowaniem wszystkich szczebli OUN-UPA–SB, od najwyższych do najniższych, terenowych. To przywódcy i dowódcy tych formacji, wywodzący się  z inteligencji ukraińskiej, głównie galicyjskiej, są odpowiedzialni za ludobójstwo ludności polskiej, mordy na własnej – ukraińskiej, a także Żydach, Rosjanach, Czechach. Ponad 250 tys. zbrodniarzy, również z dywizji SS – „Galizien” i innych militarnych i paramilitarnych formacji, będących na usługach Niemiec hitlerowskich, uciekło na Zachód i wielu z nich żyje tam w całkowitej bezkarności. Mieszkał w USA bezkarny główny ideolog i organizator ludobójstwa na Kresach Mykoła Łebed „Ruban”, zastępca S. Bandery, sponsorowany przez tamtejsze władze jako działacz kultury (!). Pośmiertnie doczekał się  skandalicznego panegiryku w „Przeglądzie Historycznym” paryskiej „Kultury”, autorstwa  B. Osadczuka, który z kolei został wyróżniony (Za co ?) najwyższymi polskimi odznaczeniami (!). Warto również wiedzieć, że pierwsze pomniki ludobójcom stanęły w USA: R. Szuchewycza w Buffalo (1968 ), S. Bandery w Nowym Jorku (1983) i co trzeba mocno podkreślić: przy milczeniu Polonii, chociaż wówczas wiedziano i tam, że honorowani pomnikami są winni ludobójstwa na ludności polskiej. Postawienie pomników na pewno wymagało odpowiednich uzasadnień. Ciekawe, jakimi kryminalnymi łgarstwami uzasadniono zasługi ludobójców, okłamując władze municypalne, a może i stanowe? Też warto wiedzieć, że pod naciskiem OUN-owskiej diaspory ukraińskiej w USA.






zdjecie
Marek Borawski/Nasz Dziennik

Poniedziałek, 7 października 2013
"80 ofiar UPA wydobyła polska ekipa archeologów z mogiły na terenie nieistniejącej już wsi Stary Gaj. Większość z nich to małe dzieci. W środku grobu był śmietnik; w efekcie dwie trzecie jamy jest zniszczone.

Oddział UPA spacyfikował wieś 30 sierpnia 1943 roku. Dziś to odludzie, na które dotrzeć można tylko samochodem terenowym lub pieszo.
– To była wioska żołnierzy, którym Piłsudski dał te ziemie. Źródła mówią, że liczyła ok. 600 osób. Z relacji tych, którzy przeżyli rzeź, wiemy, jak ta osada wyglądała. Był kościół, szkoła leżąca w pobliżu strzelnicy wojskowej. Mieszkańcy mieli swoje Towarzystwo „Sokół”. Dziś w tym miejscu rośnie las – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” prof. Andrzej Kola, który pierwsze sondażowe badania w tym miejscu rozpoczął 12 lat temu. Ich efekt to lokalizacja zbiorowej mogiły.
– W 2001 r. część kości znaleziono na powierzchni. Wykonano 9 odwiertów sondażowych za pomocą świdra geologicznego i natrafiono na mogiłę szeroką na mniej więcej 3-4 metry i długą na 10-12 metrów. Później sprawa ucichła. Długo trwało, zanim udało się przeprowadzić prace ekshumacyjne. Dopiero w tym roku w wyniku wysiłku podjętego przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i pana dr. Leona Popka z IPN, którego dziadek zginął w Starym Gaju, a reszta rodziny w Ostrówkach, prace wznowiono – wskazuje Michał Siemiński, kierujący pracami w Starym Gaju.
Ekipa z Polski jest tu od 9 września. Założono wykop (4 na 14 m) i ściągnięto 30-centymetrową warstwę humusu, wtedy zaczęły pokazywać się pierwsze luźne kości.
– Potem, gdy zaczęliśmy doczyszczać powierzchnię wykopu, okazało się, że w jego centralnej części, mniej więcej w środku mogiły, został wykopany dół pod śmieci, które potem zostały tam wrzucone. Miał mniej więcej 6 m długości, ok. 3,5 m szerokości i do 1 m głębokości. Przez ten śmietnik dwie trzecie mogiły uległo zniszczeniu – zaznacza archeolog.

Pod śmietnikiem archeolodzy natknęli się na kilka szkieletów w układzie anatomicznym. Reszta szczątków była bardzo zniszczona. Z ich obserwacji i analizy przedmiotów wywnioskowano, że ofiar nie zastrzelono w miejscu pochówku, czyli rowie strzelniczym.

– Okazało się, że jednak faktycznie, jak mówiły zeznania świadków, rozstrzelano ich gdzieś na terenie szkoły, a zwłoki zaciągnięto do rowu i przysypano warstwą ziemi – mówi Siemiński.
Z ustaleń antropologa wynika, że w grobie zachowały się szczątki 80 osób.
Dzieci w wieku do 7 lat – 11
Dzieci w wieku 7-15 lat – 18
Juwenis, czyli 15-19 – 12
 – Dorosłych, których wiek w chwili śmierci został oszacowany od 20. do 35. roku życia, naliczyłam 31, dorosłych w wieku 35-50 lat – 4 osoby, 55-60 lat – 3 osoby, i 1 osobę, która w chwili śmierci mogła mieć ponad 60 lat – wylicza antropolog dr Iwona Teul-Świniarska z Zakładu Anatomii Prawidłowej i Klinicznej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.
To szacunkowa tzw. minimalna liczba ofiar, w dole może być więcej ciał. Spójność anatomiczna szkieletów w jamie nie została zachowana, to uniemożliwiło eksplorację i analizę pojedynczych osób. W takiej sytuacji stosuje się inne metody.
– Robiłam to na podstawie ilości kości czołowych i potylicznych oraz zliczania kości długich. Należy jednak brać pod uwagę, że dzieci w wieku 0-2 lata mogło być więcej, co najmniej 10 osób. Wskazuje na to bardzo duża ilość zniszczonych trzonów kości długich, które były maleńkie. Te dzieci zginęły, nie mając skończonego jednego roku życia. Trzeba też brać pod uwagę, że niektóre kobiety, które zginęły, były w ciąży – dodaje dr Teul-Świniarska.
Analiza struktury płci wykazała, że w grobie było więcej kobiet (37 proc.) niż mężczyzn (11 proc.); większość to młode matki z małymi dziećmi.
Jak zginęli? Niewykluczone, że przez rozstrzelanie. Ale na czaszkach i innych kościach nie znaleziono śladów po kulach. Być może oprawcy strzelali w klatkę piersiową i brzuch? Sporo czaszek ma uszkodzone części twarzowe.
– Ci ludzie mogli zginąć od ciosu zadanego jakąś inną bronią. Na kościach długich nie znalazłam jednak na to ewidentnych dowodów w postaci ucięć czy innych uszkodzeń – tłumaczy dr Teul-Świniarska.
Na trzech czaszkach, w tym dziecka, zlokalizowano widoczne wgłębienie – ślad po uderzeniu jakimś przedmiotem.
Doktor Teul-Świniarska specjalizuje się w paleopatologii, stąd badania, które miały określić kondycję fizyczną ofiar w chwili śmierci. Analiza wykazała, że byli to młodzi, zdrowi ludzie, niechorujący na gruźlicę, niemający nawet próchnicy zębów.

Ustalono już ok. 200 nazwisk ofiar ze Starego Gaju. Nie wiadomo jednak, czy wykop śmietnikowy zniszczył szczątki pozostałych 120, czy pogrzebano je w innym miejscu. Ukraińcy spieszyli się z egzekucją Polaków, ponieważ zbliżał się front niemiecki. 

– To nie było tak, jak we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie NKWD strzelało indywidualnie do każdego, ale bardziej na zasadzie plutonu egzekucyjnego. Stawiano ludzi przy ścianie czy nawet w otwartym polu i rozstrzeliwano, nie celując bezpośrednio w głowę – dodaje archeolog.
Przy szczątkach nie znaleziono zbyt wielu przedmiotów. – Te, które wykopano, to typowe rzeczy codziennego użytku: aluminiowe grzebienie, medaliki, różańce, krzyżyki, guziki, mydelniczka, spinki do włosów, sprzączki od pasków, monety z 1937 r., fragmenty zegarka kieszonkowego, obrączki, zapalniczka – wymienia historyk Adam Kuczyński pracujący nad ich czyszczeniem i dokumentacją.
Każdy przedmiot jest fotografowany, ma swoją kartę z opisem.
Na to, by dokładnie przesiać każdą grudkę ziemi, trzeba kilku miesięcy. – Spoczywający na trupim polu ludzie wracali z kościoła. Byli odświętnie ubrani, mieli przy sobie wiele rzeczy. Tutaj przy całych szkieletach znaleźliśmy głównie medaliki, ale czy były one także przy reszcie pogrzebanych osób, trudno stwierdzić. Przez wykop śmietnikowy nie byliśmy ich w stanie znaleźć, nawet wykrywaczem metali – podkreśla Siemiński.
W trakcie prac archeolodzy natrafili na gruz ceglany – prawdopodobnie pozostałości szkoły. To jedyny w Starym Gaju budynek o ceglanej konstrukcji.
Szczątki ofiar wydobyte ze zbiorowej mogiły w Starym Gaju zostaną pochowane 19 października w południe na cmentarzu w Sokole. Stanie też tam specjalny pomnik.
Takich miejsc na Ukrainie, gdzie w nieodkrytych, zbiorowych mogiłach spoczywają Polacy, jest znacznie więcej, a pojedyncze groby są już praktycznie niepoliczalne. Jednym z nich może być Sucha Łoza. – Być może leży tam kilkanaście lub kilkadziesiąt osób. Zamordowano ich w trakcie ucieczki i pochowano w miejscu, gdzie upadli. Dziś szukanie tych miejsc opiera się głównie na relacjach świadków i trochę na zasadzie szczęścia – kwituje Michał Siemiński.


Poniedziałek, 14 lipca 2014 (02:07)
Na skwerze Ofiar Wołynia w Lublinie znajdzie się jednak obelisk z napisem informującym o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej.
Po miesiącach impasu Kresowianie wymogli na Wojewódzkiej Komisji Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zgodę na umieszczenie na monumencie zgodnej z prawdą inskrypcji.
„W hołdzie Polakom z Wołynia i Kresów Południowo-Wschodnich, ofiarom ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1939-1947, matkom i ojcom, dzieciom i starcom, duchowieństwu, zgładzonym ze szczególnym okrucieństwem jedynie dlatego, że byli Polakami. Rodacy” – o napis tej treści toczył się od blisko pół roku wygrany w końcu przez Kresowian spór z Urzędem Wojewódzkim w Lublinie.
Skandaliczna sprawa ciągnęła się od obrad WKOPWiM ze stycznia br. Wtedy to na skutek fochów ówczesnego wojewody lubelskiego Jolanty Szołno-Koguc z projektu napisu zaproponowanego na planowanym pomniku przez środowiska kresowe wykreślono słowo „ludobójstwo”. Wojewoda sugerowała, że napis na pomniku powinien być zgodny z uchwałą Sejmu RP, w której zbrodnia wołyńska nie została uznana za ludobójstwo, tylko za „czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa”. Zdecydowana większość członków komitetu ochrony pamięci walk i męczeństwa zagłosowała tak, jak życzyła sobie wojewoda Szołno-Koguc, i w zaaprobowanej wersji napisu zamiast „ofiary ludobójstwa” znalazły się „ofiary zbrodni”.
Postawę wojewody skrytykował w liście otwartym prof. Bogusław Paź z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Kategoria „ludobójstwo” jest kategorią prawnokarną, a nie polityczną. Dlatego nie Sejm ją ustanawia, a już z pewnością nie w drodze uchwały, ale instytucje resortu sprawiedliwości, m.in. pion śledczy IPN – instruował wojewodę znany badacz dziejów ludobójstwa Polaków na Kresach.
– Zastanawia mnie, czy pani postępowanie świadczy o zupełnej ignorancji w tej sprawie, czy też działa pani ze złą wolą. Jeśli przyczyną jest tylko ignorancja, to gdyby zechciała się pani przekonać, jaki jest stan prawny dotyczący sprawy zbrodni na Kresach, polecam wizytę np. w lubelskim oddziale pionu śledczego IPN – stwierdził.
Rozgoryczeni Kresowianie z komitetu budowy pomnika zapowiedzieli zawieszenie prac. – Nie będziemy wystawiać siebie i Lublina na pośmiewisko. Wojewoda kiedyś odejdzie, a pomnik z poprawnym politycznie napisem zostanie – argumentował w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Zdzisław Koguciuk, spiritus movens upamiętnienia, potomek kresowego rodu częściowo wymordowanego przez banderowców.
Oczekiwania Kresowian ziściły się dość szybko. Już po miesiącu Szołno-Koguc straciła posadę, a nowy platformerski wojewoda Wojciech Wilk postanowił nie powielać jej błędów i rozpoczął negocjacje z Kresowianami. Obligowały go do tego również pisma wystosowane przez organizacje kombatanckie zasiadające w komitecie ochrony pamięci, które swoje wcześniejsze głosowanie składały na karb nieporozumienia i teraz opowiadały się za wersją Kresowian.
W toku negocjacji nowy wojewoda zaproponował napis, który co prawda zawierał termin „ludobójstwo”, ale nie w pełni zaspokajał oczekiwania komitetu budowy pomnika. Spornych punktów było kilka, a najpoważniejszy dotyczył okresu trwania ludobójstwa. Kresowianie uważali, że dokonywane było „od 1939 do 1947 r.”, a wojewoda usiłował skrócić ten czas do przedziału 1943-1945. Ostatecznie w głosowaniu zdecydowaną większością głosów członkowie WKOPWiM poparli wersję Kresowian, na co ci zareagowali brawami i odśpiewaniem hymnu narodowego."

Brak komentarzy: